Dziękując Natalii, Kindze i Paulinie za komentarze do postu 6, chciałabym Wam powiedzieć, jak udało się nam rozwiązać 'sprawę św. Mikołaja' w naszym domu.
Skorzystaliśmy z rady starszego, doświadczonego kapłana,który zachęcił nas, żeby od samego początku ojciec dzieci przebierał się za św. Mikołaja po wieczerzy wigilijnej, wtedy dzieci w swoim czasie same rozpoznają własnego tatę i nie przeżyją niemiłego zawodu.
I tak zrobiliśmy. Ja uszyłam czerwony aksamitny płaszcz, a mój mąż zrobił aksamitną, biskupią czapę, zwaną mitrą, z dużym białym krzyżem. Dzieci pomału rozpoznawały różne szczegóły, a to buty, a to wystające rękawy, ale starsze rodzeństwo zawsze poddawało to w wątpliwość i.... zabawa trwa do dziś. Mikołaj musi być! Ważne jest, że żadne z naszych dorosłych już dzisiaj dzieci nie przeżyło 'Mikołajowego rozczarowania.' ;)
Zastanawiałam się nad tym i pomyślałam, że znacznie gorzej udaje się nam ta 'zabawa w odkrywanie prawdy' w zwyczajnym, codziennym życiu: kiedy to w każdej chwili naszego życia jesteśmy obdarowywani przez samego Pana Boga - raz przebranego za mamę, raz za tatę, innym razem za nauczyciela lub za nieznośnego kolegę czy koleżankę, a my Go wciąż nie rozpoznajemy...
Najważniejsze jest, żeby czapka była biskupia. Dziękuję Rodzicom za to, że nie sprowadzili Świętego Mikołaja do "Gwiazdora" z yule.
OdpowiedzUsuńPani Danusiu! Dopiero teraz znalazlam czas zeby odwiedzic pani bloga, ale teraz juz wiem ze bede zagladac tu codziennie! Pozdrawiam i sciskam mocno z zimnej Norwegii, Daga
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się na moim blogu 'odnalazłaś'.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie :)